środa, 26 grudnia 2012

Piąty

Piąty
       Zawsze uważałam, że szczęście mnie omija szerokim łukiem, że mnie nie widzi i nawet nie chce widzieć. Marzyłam o śmierci i wiecznym szczęściu w niebie razem z mamą. Gdy wydawało mi się, że gorzej być nie może, przychodził on- pech. To chyba przyjaciel mojego ojca. Za każdym razem przychodzili razem, ze swoimi dobrymi kolegami bólem i cierpieniem. Wytrzymywałam każdą chwilę w tym pikle jakie miałam na ziemi. Nie poddawałam się, nawet nie chciałam się poddać. Wtedy ukazał się ktoś, to mógł dać mi odprężenie – papieros. Zaczęłam palić coraz częściej, aż wpadłam w nałóg. Tylko to mi pomagało, tylko tego pragnęłam. Ten dym nikotynowy, który pieścił moje płuca, który pomagał rozluźnić się wiecznie spiętym ze stresu mięśniom. Czy to normalne, że przyjacielem człowieka jest rzecz ? Nie zwykła rzecz, coś bez czego nie umiemy żyć. Niektórzy mają psa, kota, chomika, a mi wystarczy paczka papierosów i zapalniczka.

— Lola, jesteśmy na miejscu – wyrwał mnie z zamyślenia wujek, jeżeli mogę go tak nazywać. Jest ode mnie nie dużo starszy.
     Wyszłam ze szpitala i teraz mam zapoznać się z moim nowym domem i ‘rodziną’. Dave mi dużo o nich opowiadał. Wiem, że będę mieszkać z pięcioma chłopakami niedużo starszymi ode mnie, że śpiewają w jakimś zespole i lubią się wygłupiać. Ogólnie nie moje klimaty. Wyszłam powoli z czarnego samochodu. Zaczęłam się rozglądać. Moim oczom ukazał się duży dom. Nie była to jakaś super nowoczesna willa. Dookoła była masa kwiatów i zielona trawa. Nie mogłam w to uwierzyć. Podbiegłam do wujka i przytuliłam go z zaskoczenia. Jego mina- bezcenna. Odsunęłam się od niego i uśmiechnęłam. To dziwne, ale dawno tego nie robiłam.
   Na twarzy nadal miałam kilka ran i plastrów oraz siniaki. Wstydziłam się pokazać w takim stanie tym chłopakom. Pomimo tego, że nie zamierzałam się do nich przywiązywać, nie chciałam wyjść na jakąś dziwaczkę, która woje problemy chce załatwić samobójstwem.
— Dave możesz im nie mówić – poprosiłam. Skinął głową – Jak będę gotowa to może sama im opowiem – dodałam spuszczając głowę.
    Szliśmy powoli, ramie w ramię w stronę wejścia. Ciągle przegryzałam dolną wargę, taki nawyk. Zdarzało mi się, że z nerwów gryzłam ją tak mocno, że ciekła mi krew. Sama się nieświadomie raniłam. Bawiłam się palcem mojej prawej dłoni ze stresu.
— Ej mała spokojnie, nie bój się oni ci nic nie zrobią – powiedział czarnowłosy łapiąc mnie za obie dłonie.
— Czy ty widzisz jak wyglądam ? – zapytałam pokazując swoją twarz – Nie chce ich już zrazić do siebie w pierwszym dniu – dodałam. Nic nie odpowiedział, po prostu mnie przytulił. Nawet nie zdawał sobie sprawy ile to dla mnie znaczy. Przez tyle lat nikt mną się tak nie zajmował jak on. – Dziękuje – wyszeptałam.
    Zanim się otrząsnęłam drzwi były już otwarte. Dave objął mnie w pasie i pociągnął do środka, nie sprzeciwiałam się. Jak staliśmy w holu uwolniłam się z objęcia i schowałam za jego ciałem. Czekałam, czekałam, a tu nic. Cisza.
— Chłopcy wróciłem ! – krzyknął mój wujek tak głośno, że aż podskoczyłam. – Przepraszam – wyszeptał cicho tak, żebym tylko ja usłyszała.
     Nagle usłyszałam trzaski drzwi na piętrze, a później jakieś szybkie kroki na schodach. Odważyłam się zerknąć. Zbiegało po nich pięciu przystojnych chłopaków w dresach. Uśmiechali się promiennie. Stanęli w rzędzie przed nami. Zastanawiałam się czy to jakiś obowiązek ? Oni im kazał? W każdym bądź razie wyglądali jak żołnierze.
— Więc tak, to jest Lola – przedstawił mnie, a ja się wynurzyłam zza niego. Miny im zżęły. Pewnie myśleli, że jestem ładniejsza, albo zobaczyli plastry i rany – Lola to jest Zayn – pokazał na mulata o brązowych oczach i czarnych włosach. Wyglądał sympatycznie, posłałam mu uśmiech, ale on nic. Stał osłupiony i wpatrywał się we mnie jak w ducha. Wujek odchrząknął znacząco. Widać było, że wymusił uśmiech i podał mi rękę – To jest Louis, domowy wesołek. Jak ci coś zaproponuje to nie zgadzaj się – powiedział, a ja się zaśmiałam cicho. Przede mną stał brunet o szaro-niebieskich oczach z promiennym uśmiechem. Grzywkę miał postawioną do góry. Podałam mu dłoń, a on ją ścisną delikatnie jakby się bał, że coś mi połamie – Następny w kolejce to Liam – pokazał na bruneta z brązowymi oczami. Uśmiechał się do mnie, odwzajemniłam to. Podaliśmy sobie dłonie tak jak z poprzednimi chłopakami – To Niall, żarłok, je wszystko co się da – podszedł do mnie blondyn. Wydawało mi się, że jest farbowany, ale pewna nie jestem. Jego niebieskie oczy zaczęły mnie hipnotyzować, ale szybko się otrząsnęłam. Uśmiechnął się, pokazując biały aparat. W jednej dłoni trzymał kanapkę, a drugą mi podał. – No i na końcu nasz kochany podrywacz Harry – ten był jakiś dziwny. Nie uśmiechał się, nawet na mnie nie patrzył. Jego kręcone, brązowe włosy zasłaniały twarz. Popatrzyłam po reszcie i uśmiechnęłam się szczerze. Zdziwiło mnie tylko, że ten ostatni się nie odzywał. – Mieszka z nami jeszcze siostra loczka, a dziewczyna Louisa, Megi, ale teraz wyjechała do rodziców w odwiedziny- dodał z uśmiechem, przypominając sobie o nieobecnej dziewczynie.
     Spuściłam głowę i zatonęłam w myślach. Czy ja naprawdę wyglądam tak źle ? Zareagowali dość dziwnie. Może powinnam stąd uciec, dać im zapomnieć. Zobaczyli ofiarę losu, cierpiętnice. Znów przegryzłam wargę.
— Może pokaże ci twój pokój – przerwał niezręczną cisze wujek. Spojrzałam w jego czarne oczy i kiwnęłam głową.
— Tylko, że wszystkie moje rzeczy zostały tam… - przerwałam i przełknęłam głośno ślinę. Na samą myśl o tamtym "domu" robiło mi się słabo.
— Spokojnie zaraz przyjadą chłopcy z ochrony i pojedziemy do ciebie – oznajmił Dave nieco ciszej.
— A po co wam ochrona ? – zapytał z tego co pamiętam to Louis. Uśmiechał się.
— Długa historia – odpowiedziałam i popatrzyłam na wujka błagalnie. Złapał mnie za rękę i pociągnął schodami na górę. Zatrzymaliśmy się przed białymi drzwiami.
— Słuchaj ten dom wydaje się duży, ale nie jest. Nie mam dla ciebie pokoju, po prostu wyremontowałem strych. Jest ocieplony i tak dalej – powiedział. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek.
— I tak już dużo dla mnie zrobiłeś. Mogłabym spać nawet na podłodze byleby tam nie wracać. – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
       Dave otworzył drzwi i naszym oczom ukazały się schody. Rozglądnęłam się, po czym zrobiłam pierwszy krok. Nie wiem dlaczego, ale trochę się wystraszyłam. Kojarzyło mi się to z jakimś horrorem. Choć z drugiej strony cieszyłam się. Przecież będę z dala od tych chłopaków. Wydawali się sympatyczni. Nie mogłam zapomnieć o reakcji tego mulata i zlekceważenia mnie przez tego w loczkach. Nawet mnie nie znał.
        Weszłam na pierwsze schodki i moim oczom ukazał się duże pomieszczenie. Naprzeciwko wejścia była ściana pokryta białą boazerią. Sufit był pod skosem. Rozglądałam się dookoła, z uśmiechem. To wszystko było takie piękne, nie mogłam w to uwierzyć. Od razu podbiegłam do wujka i rzuciłam mu się na szyję.
— Dziękuje – wyszeptałam jak staliśmy w uścisku.
— To jeszcze nic, przecież musimy jechać po meble – odpowiedział jak się od siebie odsunęliśmy.
— Wystarczy łóżko – odpowiedziałam. Nie chciałam go naciągać.
— Nawet nie żartuj ! – krzyknął i pociągnął mnie za rękę w dół po schodach. Biegliśmy śmiejąc się głośno. – Chłopaki my wychodzimy. Będziemy wieczorem – krzyknął jak wybiegaliśmy z domu.
Przy tym człowieku czułam się taka wolna i szczęśliwa. Nie przejmowałam się niczym, ani nikim. Wszystko było takie łatwe.

                                           ~*~

       Zakupy minęły dość szybko. Strasznie bolą mnie nogi. Zwiedziliśmy chyba wszystkie sklepy meblowe w Londynie, dobrze się przy tym bawiąc. Wypróbowywaliśmy wszystkie sofy i wszystkie materace. Już dawno się tyle nie śmiałam. Najgorsze dopiero mnie czekało…
     Jechaliśmy z pełną obstawą do mojego starego domu, pełnego złych wspomnień. Dave ciągle mnie przytulał i powtarzał, że wszystko będzie dobrze. Wymuszałam uśmiech, by pokazać, że wszystko jest ok, choć nie było. Z nerwów w dłoni ciągle gniotłam kawałek mojej koszulki.
       W końcu samochód się zatrzymał. Kierowca poinformował nas, że jesteśmy na miejscu. Serce zaczęło mi walić tak mocno, bałam się, że zaraz wyskoczy z mojej piersi. Spojrzałam na mojego towarzysza. Uśmiechał się.
      Wysiedliśmy razem, po czym szliśmy ramię w ramię. Z tylnej kieszeni moich spodni wyciągnęłam klucz do tego piekła. Ręce tak mi się trzęsły, że nie mogłam sobie trafić do zamka. Na szczęście Dave widząc jak się stresuje przejął klucz. Oddychałam głęboko, w duchu modląc się by w środku nie było człowieka, którego tak nienawidzę.
— Ostatnim razem jak tu byłem, trochę inaczej patrzyłem na to wszystko - powiedział niepewnie. Przekręcił klucz w zamku z charakterystycznym dźwiękiem. Spojrzałam na niego pytająco, nie wiedziałam o co mu chodzi - Zastanawiałem się, czy nie odejść. Widząc ten pięknym domek i wokoło wiele kwiatów ... - przerwał - wydawało mi się, że jesteś szczęśliwa. Nie chciałem psuć równowagi w twoim życiu, wahałem się - znów się zawiesił, ale na dłuższą chwilę. Siedziałam cicho, czekałam na dalszą część jego wypowiedzi - Nie żałuje, cieszę się, że cie znalazłem i mogę pomóc - dokończył. Przytuliłam się do niego z uśmiechem, który po pary sekundach znikną z twarzy nas obojga.
      Drzwi się otworzyły. Zrobiłam niepewny krok. Rozglądnęłam się, nasłuchując. Nikogo nie było. Złapałam wujka za rękę i pociągnęłam w głąb domu. On tylko coś krzyknął do towarzyszących nam ochroniarzy. Szybko wbiegłam po schodach, kierując się do mojego pokoju. Na dywanie w holu, obok łazienki była krew, moja krew. Nie zwracając na to uwagi wbiegłam do mojego azylu. Zaczęłam nerwowo się rozglądać.  Próbowałam wysilić mózg, by mi pomógł pozbierać myśli. Nie miałam pojęcia co mam wziąć. Za mną wszedł wujek z kartonami, podał mi je bez słowa. Wrzucałam do nich wszystko. Poczynając od ubrań, a kończąc na zeszytach. Zaglądnęłam jeszcze pod łóżko gdzie znalazłam stary nie rozpakowany karton. Był jeszcze z przeprowadzki. Zapomniałam o nim. Nie miałam czasu, żeby teraz go przeglądać, więc postanowiłam go wziąć ze sobą. Na mojej szafce leżało zdjęcie mamy, które starannie i delikatnie położyłam na samym wierzchu. Z biurka jeszcze wzięłam moje zdjęcie z Hiszpanii.
 Leżałam na moim starym łóżku, w starym pokoju. Pamiętam, że robiła je mama, już wtedy była chora. Snuła się po pokojach, wymuszając uśmiech. Nie miała już siły, wszyscy to widzieli. Miałam wtedy wszystko. Szczęście, normalną rodzinę, muzykę i nadzieję.

    Stanęłam na chwilę i wpatrywałam się w fotografię. Czym ja sobie zasłużyłam na takie cierpienie ? Czy rodząc się zaburzyłam jakiś życiowy ład ? Może miałam odpokutować za grzechy innych ... Po policzku poleciała łza. Od razu ją otarłam.
— Co jest mała ? – zapytał wujek kładąc mi rękę na ramieniu. Dotąd, krążył po pokoju bez słowa oglądając moje prywatne skarby. Odwróciłam się i wymusiłam uśmiech.
— Wszystko okey. Mam już prawie wszystko, jeszcze tylko do łazienki – odpowiedziałam i wpakowałam zdjęcie. Wzięłam jeden karton i udałam się do wspomnianego wcześniej pomieszczenia.
    Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazała się wielka, czerwona plama. Cofnęłam się. To była moje krew. Przypomniały mi się wydarzenia z przed kilku dni. Wszystko wróciło. Ból, cierpienie, strach, bezsilność, histeria. Nie ruszałam się. Wrosłam w płytki i tępym wzrokiem wpatrywałam się w okno naprzeciwko. Wszystko stanęło mi przed oczami, jak jakaś retrospekcja. Ten obleśny koleś, jego gorące dłonie błądzące po moim ciele, śmiech ojca, kopanie, ból przeszywający mój brzuch, żyletka, krew, tabletki i ciemność…
   Usiadłam na podłodze, ale nie płakałam. Wpatrywałam się w czerwoną plamę, która idealnie kontrastowała  z bielą płytek.
— Lola pośpiesz … - przerwał. Chyba dostrzegł to, w co ja się wpatrywałam. Opadł na podłogę tuż obok mnie. Siedzieliśmy tak bez słowa, w ciszy, która niszczyła nas od środka. Wiedziałam, że ma do mnie tyle pytań, ale ja nie chciałam odpowiadać. Postanowiłam zrobić pierwszy stanowczy krok. Wstałam i zaczęłam pakować kosmetyki do kartonu. On nadal się nie ruszał. Chciałam jak najszybciej wymazać wspomnienia, moje i jego.
     Złapałam za jakąś ścierkę i zaczęłam ścierać plamę.
— Co ty wyprawiasz ? Zamierzasz to posprzątać ? – w końcu się odezwał.
— Symboliczne wymazywanie wspomnień. To ona mi przypomniała o tamtym dniu – odpowiedziałam spokojnie – Idź do pokoju i znoś powoli tamte kartony, są już spakowane – dodałam uśmiechając się blado. Zrobił to o co go prosiłam.

                                               ~*~

     Po jakiś 30 minutach wszystko było wpakowane do samochodu. Uparłam się jeszcze, że chce odwiedzić panią Stefanię. Zgodził się, ale musiałam go trochę długo namawiać. Zostawił mi samochód i jednego ochroniarza, a sam z resztą pojechał do domu, przygotować mój pokój.
      Ostrożnie weszłam po schodkach prowadzących do drzwi. Zastukałam kilka razy i zanim się obejrzałam, moim oczom ukazała się sympatyczna twarzyczka staruszki. Uśmiechała się do mnie promiennie, po czym bez słowa mnie przytuliła. To była jedyna osoba na tej ulicy, która się mną interesowała. Spojrzała na umięśnionego mężczyznę, który stał za mną.
— Ochroniarz – odpowiedziałam.
      Weszliśmy do środka. Wypiłyśmy po kubku ciepłej herbaty i powspominałyśmy. Ucieszyła się na wieść, że wynoszę się z tego domu. Wiedziałam, że życzyła mi jak najlepiej. Traktowałam ją jak babcie, bo biologicznej nie pamiętam, zero kontaktu. Smutno mi się robiło jak pomyślałam, że muszę ją zostawić tu samą. Zawsze po szkole odwiedzałam ją. Piłyśmy kakao i opowiadałyśmy sobie cały miniony dzień. A tej jej ciasteczka, pychota... Wieczór spędziłam w naprawdę miłej atmosferze. Mój wierny ochroniarz się nie nudził. Od czasu do czasu spoglądałam na niego, wydawał się zaciekawiony naszą rozmową, a czasami nawet się uśmiechał.
— Trzymaj się dziecino – powiedziała pani Stefania przytulając mnie. Właśnie się żegnałyśmy, bo ja dostałam już dwadzieścia telefonów, że wszystko jest gotowe, i że mam wracać. – Zajrzyj jeszcze do mnie kiedyś – poprosiła odrywając się ode mnie.
— Na pewno – odpowiedziałam i się uśmiechnęłam.
    Wyszłam z Henrym (ochroniarz) i od razu skierowaliśmy się do samochodu. Zerknęłam na mój stary dom. Świeciło się w salonie, czyli już wrócił. Pewnie nawet nie zauważył, że mnie nie ma już od kilku dni. Swoją drogą ciekawiło mnie co robi, czy o mnie myśli, jak się czuje. Przecież to mój ojciec, może znienawidzony, ale jednak ojciec. Odepchnęłam te myśli od siebie jak najdalej i wsiadłam do zaparkowanego przed domem staruszki, czarnego samochodu.
        Droga minęła nam w ciszy. On nic nie mówił, bo taką ma pracę, a ja kochałam ciszę i spokój, bo mogłam się zanurzyć we własnych rozmyślaniach. Oparła głowę o fotel i przymknęłam powieki. Czy teraz, po tak długim czasie bólu i smutku, mam być szczęśliwa ? Czy los się do mnie uśmiechnie ? Może wycierpiałam już swoje i mogę normalnie żyć. Chodzić do szkoły z uśmiechem, wracać, uczyć się i spać. Może zwyczajne i monotonne, ale dla mnie takie nowe. Zasłużyłam w końcu, na chwilę ucieczki od problemów ? Nie mam pojęcia, ale wiem, że ten czas będzie najlepszy w moim życiu.
— Panienko, już jesteśmy na miejscu – usłyszałam męski głos. Szybkim ruchem odpięłam pas i otworzyłam drzwi. Miałam już odchodzić, ale postanowiłam jeszcze coś powiedzieć:
— Dziękuję ci Henry, że ze mną byłeś. Wiem, że to twoja praca, ale dziękuję.
— Do usług – odpowiedział z uśmiechem.
    Zatrzasnęłam drzwi i wolnym krokiem skierowałam się do drzwi. Było już ciemno na dworze. Małe światełka oświetlały mi drogę. Rozglądałam się dookoła. Wszędzie było pełno różnokolorowych kwiatów. Podobało mi się tu i to bardzo. Akurat szłam obok małego jeziorka. Światło błysnęło na moją twarz i zobaczyłam swoje odbicie. Aż otworzyłam buzie z zaskoczenia. Wyglądałam koszmarnie, nie dziwie się, że chłopcy tak zareagowali. Prawa brew była przyozdobiona plastrem, na policzkach miałam zadrapania i siniaki, a na czole widniały jakieś sznureczki, zapewne szwy. Szybkim ruchem pozbyłam się gumki, która utrzymywała moje włosy w luźnym koku. Niesforne blond loki opadły na moją twarz i ramiona. „Teraz o wiele lepiej”, pocieszyłam się w myślach i podeszłam do głównego wejścia. Nie wiedziałam co mam zrobić. Zapukać, czy tak po prostu wejść ? Postanowiłam na to pierwsze. Zastukałam kilka razy w dębowe drzwi. Uchyliły się, a ja ujrzałam blond czuprynę.
— A to ty. No wchodź szybko ! – krzyknął i pociągnął mnie za rękę do środka. Zadrżałam. Nawet nie ze strachu, ale z bólu. Chyba to zauważył, bo od razu mnie puścił. Spojrzał przepraszająco, a ja po raz kolejny dzisiejszego dnia wymusiłam uśmiech. – Choć na górę, wszyscy już tam czekają – powiedział i ruszył po schodach. Poszłam w jego ślady.
         Nie odzywał się. Chyba dziwnie się poczuł. Może powinnam ich jednak unikać ? Nie chce by uważali mnie za dziwaczkę, która boi się jak ktoś jej dotknie. Stąpałam nogami po drewnianych schodkach rozglądając się na boki. Ten dom był naprawdę piękny. Oni to mieli życie… po co ja się w to pcham ? Zniszczę równowagę każdego ich poukładanego dnia. Większe rachunki, a do tego jeszcze te meble…
Miałam dziwną nieodpartą ochotę na odwrócenie się o 180 stopni i ucieczkę. Tylko dokąd ? Choć w sumie Dave nie dał by za wygraną i na pewno prędzej czy później, by mnie znalazł na jakimś pustkowiu, w melinie z biedakami. Nie chciałam znów przysparzać mu pracy i wysiłku. "Niech będzie tak jak jest", pomyślałam i uśmiechnęłam się do swoich myśli.
     Wchodziliśmy już po „moich” schodach. Spuściłam głowę by włosy zasłoniły moją paskudną twarz. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że wyglądam strasznie. Musiałam uważać, by nie pokazać więcej ciała, bo to mogło spowodować masę niepotrzebnych i krępujących pytań. Co jeden człowiek może zrobić z całym życiem ? On wziął i rozwalił je jak idealną wieże z klocków.
Ujrzałam mój nowy pokój. Miejsce, gdzie będę spędzać większość mojego wolnego czasu. Zaparło mi dech w piersiach. To było najpiękniejsze miejsce pod słońcem.

     Zaraz przy wejściu był mały salonik, w którym stała sofa, fotel i stolik. Wszystko w jasnych odcieniach. Mówiłam mu, że nie chce go naciągać na taką sumę pieniędzy, ale się uparł. Przy ścianach, naprzeciwko siebie stały małe komody, na których spoczywały już moje zdjęcia i inne pierdoły. A w koncie stała jasnobrązowa gitara. Wołała mnie, prosiła bym się zbliżyła. W końcu się poddałam i  podeszłam do niej. Opuszkiem palca musnęłam strunę, a ona pod wpływem mojego dotyku zadrgała lekko. Wydobył się z niej cichy dźwięk, który bodajże słyszałam tylko ja. Tak dawno tego nie robiłam. Szybko odsunęłam rękę, przypominając sobie moja obietnice z dzieciństwa.
— Grasz ? – zapytał blondynek. Wtedy sobie przypomniałam, że obserwuje mnie cały zespół i mój wujek. Odwróciłam się w ich stronę. Patrzyli na mnie wyczekując odpowiedzi. Zmieszałam się nieco.
— Daleka przeszłość – powiedziałam wymijająco. Nie chciałam o tym gadać.
  Ominęłam ich i poszłam w stronę wnęki. Zastałam tam moje wymarzone łóżko, które oczywiście sama wybierałam. Przejechałam palcem po metalowym, czarnym zagłówku i uśmiechnęłam się. Było takie idealne, twarde, a zarazem delikatne. Na materacu spoczywała śnieżnobiała pościel. Dotknęłam jej. Wszystko chciałam zapamiętać dokładnie. Każdy szczegół zakodowałam w swoim mózgu z dokładnością.
      Obok mojego nowego legowiska do spania stała toaletka. Wpasowywała się idealnie w całe otoczenie. Lusterka wpatrywały się w moje dłonie. Spojrzałam na nie. Paznokcie poobgryzane do krwi, szorstkie, poobdrapywane. Wyglądały tak staro. Odwróciłam od nich wzrok, nie chciałam o tym myśleć.
      Niedaleko łóżka stała szafa. Duża i wbudowana w ścianę. Odsunęłam jeden drzwiczki. Była pełna ! Jak to możliwe ? Widziałam kilka znajomych rzeczy, ale większość była mi obca. Wytrzeszczyłam oczy i zaczęłam dotykać nieznanych mi ubrań. Były takie miękkie i delikatne.
— Chłopcy pomagali mi wybierać – usłyszałam czyjś głos za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam Dava.
— Dziękuje – wyszeptałam po czym znalazłam się w jego ramionach. Tylko jego się nie bałam. Wiedziałam, że mi nic nie zrobi. – Jesteś wspaniały – dodałam.
— Nie tylko mi powinnaś dziękować – wyszeptał uwalniając mnie z uścisku. Spojrzałam na niego zaskoczona. – Chłopcy mi dużo pomagali – dodał.
      Ruszyłam w stronę mojego saloniku. Stali w tym samym miejscu co przed chwilą. Odchrząknęłam znacząco. Odwrócili się. Prawie wszyscy byli uśmiechnięci. Znów ten w loczkach był jakiś dziwny. W ogóle na mnie nie patrzył, wpatrywał się w podłogę. Rysy twarzy nie wyrażały żadnych emocji. Postanowiłam nie zwracać na niego uwagi.
— Dziękuję wam. Nie wiecie ile to dla mnie znaczy, mieć w końcu normalny dom – powiedziałam niepewnie. Patrzyli na mnie zaciekawieni. Ups, chyba za dużo powiedziałam. Na szczęście na ratunek przyszedł Dave.
      Wszyscy zeszli na dół, zostawiając mnie ze swoim pokojem. Od razu udałam się w stronę mały drzwiczek w ścianie, naprzeciwko mojej „sypialni”. Uchyliłam się i zobaczyłam łazienkę, moją własną łazienkę. Po policzkach poleciały mi łzy, łzy szczęścia.  

---------------------------------------------------
Dzisiaj trochę dużo zdjęć, ale chciałam, żebyście to sobie wszystko zobrazowały. W tym pokoju będzie się dużo działo. To chyba najważniejsze miejsce tego opowiadania. W niektórych zdjęciach są inne ściany niż napisałam, więc nie zwracajcie na nie uwagi :)
Jak myślicie co chłopcy myślą o tej zwykłej dziewczynie ? Dlaczego Harry zachowuje się tak dziwnie ? 
Czekam na wasze odpowiedzi i propozycje w komentarzach.
Jutro moje urodzinki, jest w końcu 15 ! ;) 
Dziękuję za wszystko <333

Pozdrawiam i całuję, Zaczarowana. 

wtorek, 25 grudnia 2012

Czwarty

Czwarty
       Biegłam przez kręte korytarze, szukając jakiegoś wyjścia. Nie miałam pojęcia co teraz ze mną będzie i co zamierzam, liczyło się tylko by zniknąć z tego przeraźliwego miejsca. Po drodze minęłam kilka zdenerwowanych pracowników tej placówki. Trochę dziwnie na mnie patrzyli, ale nie przejmowałam się tym. Dążyłam do postawionego sobie celu : Uciec z tego odkażonego, sterylnego miejsca, raz na zawsze !

     W wyjściu minęłam jakiegoś faceta. Czarne włosy, lekko postawione do góry, ciemne oczy, nieźle umięśniony i kolczyki. Tylko tyle zdążyłam wyłapać. Dlaczego się nim zainteresowałam ? Bo się dziwnie na mnie patrzył, nawet przystanął. Minęłam go, szturchając go lekko w ramię i wybiegłam na plac przed szpitalem. Rozglądałam się, byłam zestresowana. Nie miałam pojęcia gdzie jestem i gdzie mam uciekać.
     ‘Na prawo !’, krzyczał mi jakiś głosik w głowie. Poszłam za jego radą. Okazało się, że powoli wydostaję się z parkingu. Po drugiej stornie ruchliwej ulicy znajdował się jakiś park. ‘Idealne miejsce na przenocowanie’, pomyślałam uradowana i pobiegłam w tamtą stronę.  
     Usiadłam na małej ławce, gdzieś w głębi tego zielonego, przepełnionego radością, szczęściem i dziecięcym śmiechem, miejsca. Pamiętam, że jak byłam młodsza chodziłam z mamą na plac zabaw do parku, ale to było jeszcze w Hiszpanii. W tym przepięknym kraju każdy dzień jest wspaniały.
     Czym jest park ? To wspomnienie każdego dzieciaka. Nikt nie zapomni pierwszego upadku, pierwszej rany, czy pierwszego pocałunku. Tak naprawdę często te czynności są w zielonym ogrodzie otwartym dla wszystkich. Beztroskość, radość, śmiech….
      Wspomnienia wróciły, znowu. Dlaczego ostatnio tak często płaczę ? Dlaczego ciągle jestem smutna i przygnębiona ? Przecież mama mi kazała żyć… Po moim policzku spłynęła łza. Nie ocierałam jej, to nie miało by sensu, bo zaraz za nią poleciała kolejna i jeszcze jedna…
       Na dworze robiło się ciemno, a ja siedziałam na jasnobrązowej ławce. W parku robiło się coraz ciszej. Wszyscy się pochowali w swoich ciepłych domkach, zapewne przed deszczem. Z ciemnoniebieskiego nieba zaczęły lecieć duże krople wody. Kap, kap, kap … Poczułam jak powoli moknie mi koszulka, jak moje ciało przeszywa dreszcz, dreszcz z zimna. Zaczęłam pocierać dłońmi o ramiona, by je rozgrzać, chociaż trochę. Płakałam razem z niebem, a może to były łzy mojej mamy, może cierpiała tak jak ja ….

*Oczami Dava*

          Przez kilka dni nie przychodziłem do niej, po prostu stchórzyłem. Na bieżąco byłem informowany przez lekarza, o jej stanie. W tym czasie wyremontowałem pokój dla niej. Nie malowałem ścian, ani nie wstawiałem mebli czekałem, aż ją poznam. Chłopakom nic nie mówiłem. Znając ich od razu zaczęli by coś kombinować, wypytywać mnie o nią, a Harry zapewne zaczął by o niej fantazjować.
W końcu udało mi się. Obudziłem się rano z myślą, że dzisiaj ją poznam. Kopnąłem się w dupę i obiecałem, że dzisiaj nie stchórzę.
     Ubrałem się i wyszedłem z domu bez słowa. Jakoś specjalnie mi się nie spieszyło, więc po drodze wstąpiłem do cukierni. Kupiłem kilka muffin. W szpitalu jedzenie jest straszne, chciałem jej trochę umilić dzień i naszą rozmowę.  
      Jak już wchodziłem do szpitala, minęła mnie ona. Miała na sobie jedynie spodnie dresowe i białą bokserkę, a na dworze było zimno. Na ramieniu spoczywał pasek o torebki. Jej blond włosy był związane w kucyka. Patrzyła na mnie z przerażeniem i strachem. Nie wiedziałem co mam zrobić. Przystanąłem i spojrzałem na nią. Uciekała przez parking, a ja zamiast za nią biec stałem spokojnie. Byłem tak zaskoczony tym wszystkim, że nogi odmówiły mi posłuszeństwa.Wrosłem w ziemie. Po prostu stałem na środku korytarza w wpatrywałem się w oddalającą się blondynkę.

~*~

      Szukałem jej ponad godzinę, ale ona jakby wyparowała. Sprawdziłem wszystkie pobliskie kawiarnie, meliny i inne schroniska. Zaczęło padać, a jej dalej nie było. Zaprzyjaźniony lekarz prosił, że jak ją znajdę, to żebym od razu przetransportował ją do szpitala. Ja nie wiem co ona sobie myślała. Odłączyła się od maszyn i uciekła. To nie jest dojrzałe i odpowiedzialne. A jak jej się coś stało ? Przecież ona była bliska śmierci ! Ta myśl mnie dobiła.
       Kręciłem się po paru zrezygnowany. Nikogo już w nim nie było, zresztą nie dziwne. Lało jak scebra. Nagle zauważyłem jakąś postać na ławce. Była to na pewno dziewczyna. Podbiegłem do niej z nadzieją, że to ta, której szukam. Pocierała dłońmi o ramiona, pewnie jej było zimno. Od razu ściągnąłem bluzę i zarzuciłem na jej ramiona. Odwróciła się przerażona.
— Lola ? – zapytałem niepewnie, zachowując bezpieczną odległość.
— Chyba tak – odpowiedziała. Jej piękne niebieskie oczy były przepełnione strachem. Patrzyła na mnie. Nagle odwróciła się i szybko zaczęła biec. Teraz zareagowałem natychmiastowo, nie to co poprzednio. Nie zamierzałem znów jej stracić.
    Chyba była bardzo przemęczona, bo dogoniłem ją bez problemu. Nie wiedziałem co mam zrobić. Przecież ona była przez kogo bita, może się mnie bać.
— Lola proszę zatrzymaj się ! Nic ci nie zrobię, chce tylko porozmawiać – krzyknąłem za nią. Na nic innego nie było mnie stać. Musiałem być ostrożny. Zatrzymała się.
— Kim jesteś i skąd znasz moje imię ? – zapytała odwracając się w moją stronę. Po jej nosie spłynęła kolejna kropla deszczu. Wtedy sobie przypomniałem, gdzie się znajdujemy.
— Może chodźmy do jakiejś kawiarni, nie chce, żebyś się przeziębiła – poprosiłem spokojnie. Nie miałem zamiaru wykonywać żadnych nieprzemyślanych ruchów.
—  No dobrze, prowadź – odpowiedziała po dłuższej chwili zastanowienia.
     Szliśmy. Ja z przodu ona tuż za mną. Czułem, że mi się przygląda, ale nie odwracałem się. Od czasu do czasu tylko sprawdzałem czy na pewno idzie moimi śladami.
    Weszliśmy do małego lokalu. Był przytulny i nowocześnie urządzony. Zacząłem się rozglądać. W koncie dostrzegłem czerwoną kanapę, od razu skierowałem się w jej stronę. Nie chciałem siadać obok niej, by nie czuła się nieswojo, więc spocząłem na małej pufie obok. Spojrzała na mnie przelotnie po czym usiadła. Zdjęła moją przemoczoną bluzę.
— Dziękuje – powiedziała oddając mi ją .- Możesz mi teraz powiedzieć kim jesteś i dlaczego się mną tak zainteresowałeś ? – zapytała spokojnie wpatrując się w swoje drobne dłonie – Czy ja cię nie widziałam w szpitalu ? – dodała przypominając sobie sytuacje spod wejścia do szpitala.
— Podać coś ? – przeszkodziła nam kelnerka. Wysoka brunetka z zielonym oczami. Uśmiechnąłem się do niej promiennie i spojrzałem na moją towarzyszkę. Dała mi znak, żebym ja coś wybrał.
— Poprosimy dwie gorące czekolady – powiedziałem zdecydowanie. Kobieta zapisała coś w notesiku i odeszła – Nazywam się Dave White – przedstawiłem się, a ona otworzyła oczy ze dziwienia.
— Moja mama … - przerwała spuszczając głowę.
— Tak wiem. Jestem bratem twojej zmarłem mamy, a twoim biologicznym wujkiem – powiedziałem. Nadal się bardzo stresowałem. Czułem jakby w żołądku skakały mi małe chochliki. Wziąłem głęboki wdech, po czym znów się odezwałem – Szukałem cię, dość długo.
— Ale jak to jest możliwe ? Mam mi nic nie mówiła o jakimś bracie – stwierdziła wpatrując się we mnie tymi swoimi lazurowymi oczkami.
— Jesteś bardzo do niej podobna – wypaliłem nie na temat. Uśmiechnęła się delikatnie – Widzisz, jak miałem 18 lat wyjechałem z Hiszpanii. Nie dogadywałem się z ojcem, więc postanowiłem się odsunąć od nich wszystkich. Straciłem jakikolwiek kontakt z rodziną. Nie miałem pojęcia, że moja siostra wyszła za mąż i urodziła ciebie. – zacząłem moją historie – Ostatnio przeglądałem stare albumy ze zdjęciami i postanowiłem w końcu zadzwonić do rodziców. Wiedziałem, że będą źli. Wtedy się dowiedziałem o Margaret i o tobie – zakończyłem patrząc w czarny stół. Nagle do naszego podeszła zielonooka i bez słowa podała nam gorącą czekoladę, po czym odeszła. Lola od razu zaczęła ogrzewać sobie nią ręce, musiała nieźle zmarznąć.
— No dobrze, ale po co mnie szukałeś ?- zapytała po chwili ciszy. Spojrzałem na nią.
— Chciałem cię poznać, chciałem, żebyś wiedziała o moim istnieniu – odpowiedziałem. Uśmiechnęła się.
— Wiesz, głupio mi to mówić, ale spadłeś mi z nieba – wyszeptała cicho – Potrzebuje schronienia – dodała nadal na mnie nie patrząc.
— Powiesz mi skąd się wzięły te wszystkie siniaki ? – zapytałem spokojnie. Nie chciałem naciskać. Zbledła. Wzięła głęboki wdech i zaczęła opowiadać.
      Nie spodziewałem się, że tak młoda i delikatna dziewczyna mogła już tyle przeżyć. Opowiedziała mi wszystko, od początku do końca. Nie przerywałem jej, choć z każdym słowem wzbierała we mnie złość. Jak ten koleś może się uważać za jej ojca ? Wyrządził jej tyle krzywdy. Z jej oczu ciągle spływały świeże łzy. Nie mogłem się powstrzymać. Wstałem, usiadłem obok niej i po prostu przytuliłem. Na początku poczułem, że zadrżała, ale po chwili sama się we mnie wtuliła.
— Chyba musimy się już zbierać. Jest późno, a ja cię muszę jeszcze odstawić do szpitala – powiedziałem stanowczo.
— Nie chce tam wracać – wyszeptała.
— Spokojnie. Zrobią ci tylko podstawowe badania i mam nadzieję, że jutro będę cię mógł zabrać do nowego domu – po tych słowach uśmiechnęła się.

sobota, 22 grudnia 2012

Trzeci

Trzeci
„Widzę ją. Patrzy na mnie z wielkim uśmiechem. Wygląda inaczej niż zawsze. Zaróżowione policzki są blade, niebieskie oczy, w których zawsze był blask, blask szczęścia, zszarzały. Puste i obojętne. Pomimo wymalowanego na twarzy promiennego uśmiechu jest nieobecna.
-
— Mamo co jest ? – zapytałam zaniepokojona, podchodząc do niej. Nie ruszyła się, nawet nie drgnęła.- Błagam odezwij się – krzyknęłam i zaczęłam nią potrząsać. Nadal nic. Po policzkach spłynęły mi łzy. Przygnębienie, osłupienie, smutek …to teraz czułam.
— To nie twój czas – usłyszałam. To było jakieś dziwne echo- Zawsze jestem przy tobie … - znów ten głos – Żyj jakby każdy dzień było ostatnim … Kocham cię – ucichło.
— Ale ja nie chce żyć ! Chce zostać tu z tobą ! – krzyknęłam, ale to nic nie dało. Zapadła ciemność, a ja zanurzyłam się w niej doszczętnie czy tego chciałam, czy nie …”

     Podniosłam jedną powiekę, ale promienie świecące z okna naprzeciwko zmusiły mnie do zamknięcia jej z powrotem. Chciałam zasłonić dłonią oczy, ale coś mi nie pozwoliło nią ruszyć, jakby była przywiązana. Zebrałam siły i otworzyłam zaspane ślepia.  
   Pierwszą rzecz jaką dostrzegłam to rurka. Przeźroczysta, długa. Nie za bardzo mi się to podobało. Wiodłam wzrokiem po niej. Jedna końcówka była przymocowana do mojej bladej posiniaczonej ręki, a konkretnie do zagięcia łokcia. Natomiast druga do jakiegoś wora z wodą, wiszącego na jakimś słupie. Czy oni chcieli mnie otruć ? Po co wprowadzali do mojego ciała jakąś wodę ?
     W pomieszczeniu roznosił się irytujący dźwięk. Coś jak pikanie. Ledwo się obudziłam, a już byłam zła. Zaczęłam się powoli rozglądać, by dowiedzieć się gdzie jestem.
       Za mną na ścianie wisiały jakieś monitory i inne niepotrzebne mi narzędzia. To pewnie one tak pikały. Co właściwie miały robić ? Utrzymać mnie przy życiu ? A może ja po prostu nie chce. Pytał mnie ktoś o zdanie ? Czy jakbym się odłączyła od tego czegoś to bym odeszła, odpłynęła ?
       Przestałam myśleć o śmierci i skupiłam się na teraźniejszości. Dotarło do mnie, że jestem naga ! Boże, to mnie rozebrał ! Na mojej klatce piersiowej były jakieś okrągłe przylepce z kolorowymi kabelkami, a te prowadziły do którejś z maszyn. Nieprzyjemnie szczypały mnie  w skórę i ściskały ją. Miałam ochotę je zerwać.
— O widzę, że się obudziłaś – odezwał się ktoś z boku, przerywając moje obserwacje. Próbowałam przekręcić głowę. Wtedy zauważyłam mój szczelnie zabandażowany nadgarstek. Bandaż uciskał go tak mocno, że tamował przepływ krwi. Przypomniały mi się ostatnie wydarzenia. Ojciec z kolegą, gorący prysznic, histeria, samobójstwo, ciemność … mama, znów ciemność. – Halo słyszysz mnie ? Mam zawołać lekarza ? – nagle dziewczyna, która przed chwilą bodajże siedziała gdzieś z boku, nachylała się nade mną.
— Jaki dzisiaj dzień ? – zamieniłam temat. Nie mogłam normalnie mówić. Gardło mnie bolało, jakbym tam miała jakiegoś kota, który drapie swoimi długimi pazurami. Próbowałam zakaszleć, chciałam, żeby wyszedł. To nic nie dawało – Wody – wyszeptałam. Dziewczyna wzięła coś do ręki i chwilę szeleściła. Nagle podała mi kubek z przeźroczystą cieczą. Upiła łyk. Płyn rozlewał się po moim gardle przynosząc ukojenie. Jakby spalił niewidzialnego kota. Uśmiechnęłam się i odetchnęłam z ulgą.
— Dziękuję –  powiedziałam oddając jej już pusty kubek. Teraz mogłam się jej dokładnie przyjrzeć. Jej piękne czekoladowe oczy pobłyskiwały, w świetle promieni słonecznych. Brązowe lekko pofalowane włosy opadały na ramiona. Dziewczyna zwinnym ruchem zgarnęła grzywkę z czoła i zapięła ją wsuwką, która z nikąd znalazła się w jej dłoni. Na obojczyku miała jakąś brązową plamkę. Na twarzy wymalowany wielki, szczery uśmiech. Na pierwszy rzut oka, wydawała się sympatyczna.
— Veronica, dla przyjaciół Roni – przedstawiła się, wyciągając opaloną, delikatną dłoń. Spojrzałam na nią i od razu miałam ochotę się uśmiechnąć. To chyba był zły pomysł, zabolało. No tak zapomniałam siniaki i rany.
— Lolitta, po prostu Lola – odpowiedziałam podając jej zdrową dłoń.
    I tak o to zaczęła się moja nowa znajomość. Pogadałyśmy jeszcze chwilkę o wszystkim i o niczym. Fizycznie byłam z nią, ale myślami gdzieś indziej. Zastanawiałam się co ze mną będzie. No okey, przez parę dni posiedzę tutaj, ale co dalej. Pewnie jakiś dom dziecka, albo przytułek dla obłąkanych. Czułam się przy niej dobrze, ale nie umiałam się wyluzować, czy chociażby szczerze uśmiechnąć. To wszystko mnie przerastało. Najgorsze było to, że się ta łatwo poddałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem słaba, krucha i mała. „Skoro już żyje to muszę być twarda !” krzyknęłam sobie w myślach. Taki jest mój plan na przyszłość.
      Przerwała nam kolonia lekarzy. Weszli do Sali i uśmiechali się sztucznie. Najpierw przystanęli przy łóżku mojej współlokatorki i zadawali wiele głupkowatych pytań. Nie wspominałam jeszcze, że Roni ma złamany obojczyk. Z tego co opowiadała to jest tancerką. Ćwiczyli układ i jej partner ją niechcący upuścił, niestety bardzo niefortunnie upadła. Przez najbliższy czas nie może tańczyć… biedna.   
      Następnie podeszli do mnie. Sprawdzili parametry, zadawali pytania i tak dalej. Miałam już dość, czułam się jak na komisariacie, jak na przesłuchaniu. Po co im to wszystko było. Zauważyłam, że jeden z młodych praktykantów przygląda mi się szczególnie uważnie. Zaczęłam go bezczelnie lustrować od góry do dołu. „Nie kojarzę kolesia”, pomyślałam i wróciłam do słuchania. Sześćdziesięcioletni starzec, okrągłe, ciężkie okulary, łysina i promienny, wymuszony uśmiech. To on zainteresował się mną najbardziej, pod względem medycznym. W pewnym momencie poprosił wszystkich, by wyszli i zostawili nas samych. Usiadł na małym, białym, metalowym krzesełku.
— Mam obowiązek cię obejrzeć, przebadać – zaczął niepewnie, spuszczając głowę - Widziałam siniaki i rany, możesz wytłumaczyć mi, skąd się wzięły i dlaczego jest ich aż tyle? Od razu mówię, że nie uwierzę w wymówkę „Upadłam”  – powiedział bardzo poważnie,  patrząc mi prosto w oczy. Nie umiałam za dobrze kłamać, więc chciałam szybko i zwinnie zmienić temat.  
— Nie chce wracać do domu. Po co mnie ratowaliście ? Skoro chciałam się zabić to z chyba z jakiegoś powodu, nie ? – powiedziałam niepewnie, ale szczerze. Bałam się jego reakcji. Nie chciałam iść do domu dziecka, ale nie zamierzałam też wracać do ojca.
— Nie przejmuj się na pewno tam nie wrócisz – powiedział troskliwie. Nic nie odpowiedziałam. Poklepał mnie pomarszczoną dłonią po kolanie i wyszedł.
      Zaraz po jego wyjściu wróciła Roni. Usiadła na łóżku obok i zaczęła coś przeglądać w telefonie. Była taka prawdziwa i naturalna, nic nie udawała.
— Czemu mi się ta przyglądasz ? – zapytała nie patrząc w moją stronę.
— Nie wiem tak jakoś – odpowiedziałam i odwróciłam wzrok. Zainteresowałam się teraz śnieżnobiałym sufitem.
— Jak spałaś był tu jakiś facet i pytał o ciebie – oznajmiła odkładając swoje nowoczesne urządzenie na małą szafeczkę. – Chyba ktoś z rodziny – dodała z uśmiechem. Zdziwiłam się nieco i odwróciłam głowę w przeciwną stronę by na nią nie patrzeć.
— Ja nie mam rodziny – odpowiedziałam oschle i zamknęłam oczy. Chciałam zasnąć, ale nie mogłam. Nacisnęłam czerwony przycisk i czekałam aż przyjdzie jakaś pielęgniarka.
— W czym mogę ci pomóc ? – zapytała wchodząc do Sali.
— Mogę prosić jakieś leki nasenne czy coś. Wszystko mnie boli – poprosiłam wymuszając uśmiech. Kobieta kiwnęłam głową. Do worka, z którym byłam połączona coś dosypała i już po chwili ogarnęła mnie senność.


*Tydzień później*


      Jak na razie wszystko jest dobrze. Powoli staje na nogi i zbieram się do kupy. Ciągle jestem podłączona do tej pikającej maszyny, ale recte podłączali. No i jeszcze ta rurka w mojej ręce. Jak się dowiedziałam, że miałam tam igłę to zrobiło mi się niedobrze. Możecie teraz pomyśleć, że jestem jakaś nienormalna. Znosiła gwałty, bicie, ból i cierpienie, a igły się boi. Tak to już jest, każdy ma swoje dziwactwa.
Nadal leże na Sali z Veronica, ma się już lepiej. Ostatnio odwiedziło ją kilka osób z grupy tanecznej w tym trenerka. Jeden przystojny chłopak przyszedł z wielkim bukietem czerwonych róż, to pewnie ten partner. Ciągle ją przepraszał, a ona się do niego tak uroczo uśmiechała i powtarzała: „Nic się nie stało, to był tylko wypadek”. Codziennie wpadali do niej rodzice lub rodzeństwo. Ma siostrę i brata, starszych. Bardzo mili. Jak ktoś ją odwiedzał, ja leżałam cicho i się nie odzywałam. Dlaczego ja nie mam takie życia ? Nawet jakby miało być monotonne i poukładane w kostkę, nie narzekałabym. Po tym wszystkim było mi obojętne co będzie dalej.
      Codziennie rano pobudka o piątej. Wpadała pielęgniarka. Mierzyła temperaturę, sprawdzała maszyny, do których byłam podłączona i jak już skończyła to padało najgłupsze i najbardziej krępujące pytanie: „Stolec był ?”. Miał już dość tego miejsca, ale nie mogłam wybrzydzać, nie w takiej sytuacji.
Roni często mnie zachęcała do rozmowy, albo chociaż do uśmiechu, ale ja nie miałam ochoty. Lubiłam leżeć i myśleć. Wspominałam …


„Mała dziewczyna biegała po ogrodzie i śpiewała różne piosenki. Ciemno włosa kobieta siedziała na tarasie i przyglądała się córeczce. W rękach trzymała swoją ulubioną gitarę. Była cała obklejona naklejkami. Nagle podbiegła do niej jasnowłosa dziewczynką i usidła obok.
— To co możemy zaczynać ? – zapytała brunetka.
— No pewnie – odpowiedziała mała.
Kobieta zaczęła grać na gitarze, a dziewczynka śpiewała, ta pięknie jak aniołek. Po chwili dołączyła do niej ciemnowłosa. Komponowały we dwie największy hit jej matki …”


  Pamiętałam to jakby wydarzyło się wczoraj. Często tak przysiadałam z moją kochaną mamą. Dużo piosenek razem napisałyśmy.
— Lola – z zamyślenia wyrwał mnie głos Roni. Popatrzyłam na nią, dając jej do zrozumienia, że słucham. Pochylała się nade mną, a na jej twarzy było wymalowane zdenerwowanie – Nie rób tak nigdy więcej, już miałam biec po lekarza – powiedziała i mnie przytuliła. Zdziwił mnie ten gest, ale odwzajemniłam go – No, ale wracając do sprawy – zaczęła odklejając się ode mnie. Na jej twarzy znów był wymalowany uśmiech – Był lekarz i mówił, że za chwilę będziesz miała gościa – powiedziała.
     Boże, a jak to ktoś z opieki ?! Przecież on mi mówił, że będzie musiał tam zadzwoni, bo jestem nie pełnoletnia. Popatrzyłam na moją „współlokatorkę”, wstawała z łóżka. To idealny czas na ucieczkę. Wyszła z Sali, zapewne do ubikacji. Szybko poderwałam się z łóżka i odpinając te wszystkie kabelki zakładałam na stopy buty. Na sobie miałam jakieś dresy, które pożyczyła mi Roni. Złapałam za jakąś kartkę, która leżała na jej pustym posłaniu i zaczęłam pisać.


„Dziękuję za wszystko.
 Dresy postaram ci się kiedyś oddać.
 Muszę uciekać, nie chce do domu dziecka.
 Odezwij się czasem ;)


 Lola.”


     Pod spodem napisałam jeszcze mój numer telefonu i zaczęłam się pakować. Nie miałam dużo rzeczy, bo tylko telefon i ubrania, w których mnie tu przywieziono. Oderwałam od ręki rurkę. Wzdłuż linii prostej od miejsca, gdzie była przymocowana rurka, pociekła stróża krwi. Zatamowałam to, przykładając do rany chusteczkę. Ostatni raz rozglądnęłam się po Sali i wybiegłam. Zasuwałam najszybciej jak umiałam, przed siebie, daleko, tam gdzie będzie mi lepiej…
--------------------------------------
No więc się zaczęło... nie mówię o rozdziale, ale o świętach. Najbardziej w świecie nie lubię składać życzeń, bo nie umiem ;/ Może uda mi się coś dla was wystukać. 
Więc tak:
Chciałam wam bardzo podziękować za czytanie moich blogów. Piszę to wszystko tu, bo na drugiego bloga raczej przed świętami nie wejdę. Wiem, że czasami mam gorsze dni i pisze beznadzieje rozdziały, dlatego dziękuje wam, że mnie wspieracie i dajecie kopa, to dużo dla mnie znaczy. Każdy komentarz powoduję, że na mojej twarzy pojawia się wielki uśmiech i jestem szczęśliwa. Mam nadzieję, że następny rok, będzie równie wspaniały jak ten. Mnie niestety czekają testy i ukończenie gimnazjum, ale to zawsze jakiś przełom w życiu. Wszystkim pisarką, życzę weny i wielu pomysłów. To jest bardzo ważne, jeżeli wchodzi się w ten "fach". 
Mam nadzieję, że te święta spędzicie w miłym towarzystwie, a na sylwestra zabalujecie. W każdym bądź razie rok 2012 musi być zapamiętany, ze względu na to, że to jest rok 1D ! 
A teraz do moich koleżanek, które czytają tego bloga. 
Dziewczyny jesteście najlepsze na całym świecie. Dajecie mi tyle pomysłów i zawsze pomagacie. Niektóre wasze odpały są dla mnie inspiracją. Chce też podziękować mojej Madziuni, która jest współautorką bloga. Dziękuje, że jesteś ! 
Mojej kochanej Miśce, za to, że się urodziłaś ! Dajesz mi siłę i nadzieję na każdy następny dzień. Tylko ty sprawiasz, że w najgorszym momencie na mojej twarzy pojawia się promienny uśmiech, tylko ty odpisujesz późno w nocy, jak jest mi smutno, tylko ty uświadamiasz mi, że nie jest tak źle <3
Gosi i Klaudii za to, że jako starsze przyjaciółki pomagają mi w sprawach życiowych, że mogę powiedzieć im wszystko. Za wsparcie i siłę jakie mi dajecie, powinnyście dostać nobla ! Jesteście wspaniałe ;* 
Zuzi i Madzikowi, za wasze odpały na lekcjach, za nasz zakład i każdą chwilę. Za wagary i śmianie. Za wspomnienia, które zawsze będą najlepsze <33
To chyba tyle. Trochę sie rozpisałam, ale w końcu są święta, nie ? Mam nadzieję, że was nie zanudziłam. Moje życzenia są prosto z serducha <3 
Proszę o opinie na temat rozdziały, to dla mnie ważne ;)

środa, 19 grudnia 2012

Drugi

Drugi
     Po moim nadgarstku spływała stróżka czerwonego płynu. Co jakiś czas przecierałam palcem po ranie, sprawiając sobie jeszcze większy ból. Odchyliłam głowę do tyłu i czekałam. Na co ? To chyba logiczne, aż się wykrwawię na śmierć. Chciałam już zobaczyć moją mamę…
     „Nie mogę tak dugo czekać !”, krzyknęłam sobie w myślach. Po co mam sobie sprawiać ból, jak mogę po prostu umrzeć bezboleśnie. Z wielkim trudem podniosłam się z podłogi. Jednak to podcięcie żył coś dało, bo kręciło mi się w głowie i obraz w około był lekko rozmazany. Sięgnęłam do szafki nad umywalką i wyciągnęłam jakieś kartonowe opakowanie. Było prostokątne i chyba filetowe. Zawsze tam trzymałam leki przeciwbólowe, albo nasenne. Po tym co się działo u mnie w domu, po tym co robił mi ojciec, nie mogłam spać, jeść… a przede wszystkim ból nie dawał mi spokoju.
         Przypuszczałam, że to są proszki nasenne, ale nie miałam pewności. Zresztą nie było mi to potrzebne. Wzięłam kilka na dłoń i połknęłam bez zastanowienia. Opadałam z powrotem na podłogę. Zrobiło mi się słabo. Oparłam głowę o zimne płytki i przymknęłam powieki.
        Widziałam małe gwiazdeczki i jakiegoś pieska, uśmiechałam się do nich. Byli tacy szczęśliwi. Usłyszałam jakiś krzyk. Otworzyłam oczy po raz ostatni. Wszystko dookoła wirowało. Powieki opadły, a ja zasnęłam…


*Oczami Dava*
(następny dzień, koło 12 rano)

        No i jestem. Mały, jednopiętrowy, biały domek naprzedmieściach Londynu. W około dużo kwiatów i
kolorowych roślin. Aż uśmiech sam się wkrada na twarz. Moja siostrzenica musi mieć idealne życie. Pewnie jest bardzo szczęśliwa…. A teraz pojawię się ja i zniszczę cały panujący ład i porządek. To chyba nie fair, nie ? A może to nie tutaj, może coś pomyślałem. Zacząłem się rozglądać.  Koło ciemnobrązowych drzwi wisiała tabliczka z napisem „Fourstreet 22”. Wszystko się zgadza.   
      Niedawno dowiedziałem się, że moja siostra nie żyje. Nie byłem  najlepszym bratem, zostawiłem ją, tak po prostu, bez żadnych wyrzutów sumienia. Najbardziej mnie bolało to, że się nie pożegnałem, że nie powiedziałem jak bardzo ją kocham, i jak bardzo mi jej brakowało. Jak się w końcu zdobyłem na odwagę i zadzwoniłem do mamy to ta informacja mną wstrząsnęła. A jak mi powiedziała, że mam siedemnastoletnią siostrzenicę postanowiłem ją odnaleźć i poznać. Chciałem w ten sposób odkupić swoje winy ? Nie raczej nie. Zawsze chciałem być wujkiem.   
         No i dobra. Stoję teraz przed jej drzwiami, przed jej domem i nie mam pojęcia co powiedzieć. „Cześć, jestem bratem twojej mamy, chce uspokoić wyrzuty sumienia, dlatego przyjechałem cię odwiedzić”, szczerość jest przereklamowana…
              Trzymałem dłoń zaciśniętą w pięść i chciałem już zapukać, ale ciągle mnie coś powstrzymywało. Chaos w mojej głowie nie dawał mi spokoju. Mogłoby się to pogrupować, na bardzo ważne i błahe. Ale nie, bo po co ?!  
       Nie wiem dlaczego, ale w tamtej chwili myślałem co mogą robić chłopcy…Jestem nieodpowiedzialny, że zostawiłem w moim domu bandę rozwydrzonych małpiszonów. Dobra Dave koniec ! Skup się.
Zastukałem w drewniane drzwi kilka razy i nic. „Może jej nie ma”, pomyślałem i już chciałem odejść, ale zatrzymała mnie jakaś staruszka. Była ubrana w spódnice po kostki z motywem małych kwiatuszków. Do tego jakaś kozula w ogóle nie pasująca, a na to jakaś narzuta, która wyglądała jak koc.
        — Przepraszam, a pan do kogo ? – zapytała patrząc na mnie podejrzliwie.
       — Ja do … - przerwałem i wyciągnąłem ze swojej kurtki zdjęcie siostrzenicy, które dostałem od mamy. Z tyłu było napisane jej imię i nazwisko. – Do Lolitty Patterson – powiedziałem z uśmiechem. Pokazałem staruszce zdjęcia, a ona przyjrzała mu się.
      — A można wiedzieć w jakiej sprawie ? – zapytała. Ona ją doskonale znała, ale nic nie chciała mi powiedzieć. Czułem się jak na jakimś przesłuchaniu. Była bardzo podejrzliwa i ostrożna.  
    — Jestem jej wujkiem, bratem zmarłem mamy – odpowiedziałem smutno. Zawsze jak o tym myślałem do moich oczu napływały łzy, ale tym razem zacisnąłem wargi by słony płyn nie spłynął po moich policzkach.  
   — Ach, nie będziemy tu rozmawiać, to nie jest bezpieczne miejsce. Zapraszam do mnie – powiedziała szeptem i ruszyła przed siebie. Zdecydowałem się pójść za nią. Raczej nie jest babcia-gangster, która trzyma w domu broń, przynajmniej na taką nie wyglądała.
Szliśmy chodnikiem. Okazało się, ze starsza kobieta mieszkała zaraz koło mojej siostrzenicy.  Skręciliśmy w
jej uliczkę. Miała nieduży drewniany domek, porośnięty jakimś ciemnozielonym bluszczem. Typowy dom samotnej staruszki. Stare okna w różnych, nie pasujących do niczego kolorach, wywołały u mnie uśmiech. Z pewnością ten budynek wyróżniał się spośród innych na tej ulicy.  Dookoła pełno kwiatków, duże drzewo, a obok mała ławeczka, a na niej jakaś książka. Pewnie kobieta czytała, ale jak mnie zobaczyła postanowiła „zainterweniować”.
      Otworzyła drzwi i weszła do środka zostawiając je dla mnie otwarte. Poszedłem w jej ślady. Na ścianach w przedpokoju była drewniana boazeria. Świeciła się, jakby ktoś ją wylakierował. Na nich wisiały zdjęcia, pełno zdjęć, pewnie rodzinnych.  Podłoga na parterze była pokryta wykładziną w dziwne wzorki. Naprzeciwko wejścia były drewniane schody na piętro. Podążyłem za kobieta, która skręciła do salonu. Zasiadła na małej ciemnej sofie, a ja stałem w wejściu. Obok kanapy stały dwa duże fotele w tym samym kolorze. Pomieszczenie było takie domowe, przytulne.
    — Usiądź sobie chłopcze – powiedziała i poklepała miejsce obok siebie. Wykonałem jej prośbę z wielkim uśmiechem na twarzy. Była bardzo miła. – No więc słuchaj, musisz ją stąd zabrać – posmutniała nagle, a cała radość wyparowała. – W tym domu nie jest bezpiecznie – dodała.
    — A może mi pani powiedzieć co się tam dzieje ? – zapytałem z nadzieją, że mi opowie. – A gdzie w ogóle jest Lolitta ? – dodałem zaciekawiony.
    — I tu zaczynają się schody … -  przerwała spuszczając wzrok. Nie zrozumiałem o co jej chodzi – Lola jest w szpitalu, wczoraj w nocy próbowała popełnić samobójstwo – powiedziała. Zatkało mnie. Nie miałem pojęcia, co powinienem teraz zrobić. Siedziałem i wpatrywałem się w martwy punkt. – Wszystko dobrze ? – zapytała, a ja tylko kiwnąłem głowa – To wina ojca. Wydaje mi się, że on ją bije, ale nie jestem pewna. Wczoraj wieczorem słyszałam krzyki, damskie krzyki. Byłam pewna, że to Lola. Poczekałam aż ten bydlak wyjdzie z domu. Czekałam i czekałam, ale nic się nie działo. Krzyki cichły, a w łazience świeciło się światło. Postanowiłam tam pójść – mówiła smutna i przygnębiona – Weszłam do domu. Często tam bywałam, bo pomagałam Loli. Ona nigdy się nie chciała przyznać, że ojciec jej robi krzywdę – przerwała i spojrzała na zdjęcie na kominku. W ramce było zdjęcie uśmiechniętej blondynku. Była bardzo podobna do mojej siostry. Ten sam uśmiech i rysy twarzy.
     — Czy to jest Lola ? – zapytałem wstając z kanapy. Kobieta kiwnęła głową. Wziąłem zdjęcie do rąk i zacząłem mu się przyglądać. – Jest taka podobna do Margaret – wyszeptałem przejeżdżając palcem po szybce, chroniącej zdjęcie przed zniszczeniem. Z powrotem  usiadłem obok kobiety w ręce ciągle trzymając fotografię. Wpatrywałem się w nią z uśmiechem.
   — Tutaj była na wycieczce klasowej rok temu. Polecieli do Paryża. Zbierała na ren wyjazd dwa lata, pracując w małej knajpce. Była taka szczęśliwa – wspominała – Zazwyczaj ma podkręcone włosy i nie ma grzywki, tu się wygłupiała z koleżankami. – powiedziała uśmiechając się do zdjęcia – Wywołała je dla mnie, bardzo ją o to prosiłam. Ona jest dla mnie jak wnuczka, a ja dla niej jak babcia – dodała, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. – Może dokończę opowiadać – rzekła, a ja kiwnąłem głową -  Leżała w łazience na podłodze w kałuży krwi – przerwała. Po jej policzku spłynęła kolejna łza. Wiedziałem, ze to dla niej nie jest miłe wspomnienie, zresztą ciekawe dla kogo by było … – Była nieprzytomna, ale oddychała. Szybko zadzwoniłam po karetkę i ją zabrali. – dokończyła. Spuściłem wzrok. Musiało się stać coś strasznego, skoro chciała się zabić. – Chciałam, żeby się do mnie przeprowadziła, ale ona bała się obciążać jeszcze mnie – dodała patrząc na mnie.  
       — Do którego szpitala ją zawieźli ? – zapytałem podenerwowany. Wstałem z łóżka.
      — Do świętej Elżbiety – odpowiedziała. Podziękowałem jej za wszystko, wziąłem numer telefonu na wszelki wypadek i wybiegłem z domku przemiłej staruszki. Ta biedna dziewczyna tyle się męczyła, musiałem ją wyrwać z tego gówna, dla mojej świętej pamięci siostry. Chociaż tyle mogę dla niej zrobić.
     Wsiadłem w samochód i ruszyłem w stronę szpitala. Nie zważając na znaki drogowe, jechałem przed siebie. Było mi wszystko obojętne. Układałem sobie w głowie co mam zrobić taki plan działania. Postanowiłem zadzwonić do chłopaków, ostrzec, że nie będzie mnie nieco dłużej niż przypuszczałem. Wybrałem numer Liama, on zawsze odbierał.
     — No halo, halo – usłyszałem głos Nialla. Trochę mnie to zdziwiło, bo Li zawsze pilnował swojego telefonu jak oczka w głowie. – Oddawaj to moje ! – usłyszałem krzyk w słuchawce. – No co tam Dave ? – tym razem odezwał się Payne.
      — Słuchaj mam małe problemy, nie wrócę dzisiaj na noc i jutro chyba też – powiedziałem patrząc na drogę.
        — Coś się stało ? – zapytał zmartwiony.
       — Nie wszystko dobrze, tylko trochę się pokomplikowało. Masz pilnować chłopaków pod moją nieobecność – mówiłem stanowczym i surowym głosem – Aha i jeszcze jedno, jakbyście mogli posprzątać w gościnnym – dodałem. Miałem nadzieję, że do domu wrócę z moją siostrzenicą. Nie mogę jej tak zostawić.
      — Będziemy mieć gości ?
    — Być może. Jak coś to dzwoń – oznajmiłem poważnie – Musze kończyć, cześć – od razu się rozłączyłem.
Wiem, że to mój zespół i powinienem ich pilnować, ale teraz miałem ważniejsze sprawy. Czas zacząć się interesować i martwić o rodzinę.
      Dojechałem dość szybko. Wybiegłem z samochodu i ruszyłem w stronę szklanych, przeźroczystych drzwi wejściowych. Nie wiedziałem za bardzo gdzie mam iść, więc udałem się do miejsca, nad którym była tabliczka z napisem „Rejestracja”. Dowiedziałem się, że Lola leży w Sali numer 321. Przy okazji poprosili mnie o uzupełnienie jakiś papierów. Nie za dużo o niej wiedziałem, ale pomogła mi pani Stefania (staruszka), po prostu do niej zadzwoniłem.
           Wyjechałem na piętro windą. Nie byłem w niej sam, niestety. Z jednej strony stał koło mnie mężczyzna, który ciągle kaszlał, a z drugiej pielęgniarka. No, ale wróćmy do tematu. Wysiadłem z mechanicznego podnośnika i pobiegłam w stronę pokoju Loli.
           Wpadłem do pomieszczenia nieco zdyszany. Okazało się, że pomyliłem strony i okrążyłem całe piętro dookoła. Stały tam dwa łóżka. Na jednym leżała dziewczyna, brunetka,  ja oko 19 lat, a na drugim blondynka. Tak to ona, poznaje ją. Zdjęcia nie oddawały jej podobizny do matki i urody zresztą też.                    Usiadłem na małym krzesełku i przyglądałem się śpiącej królewnie. Miała siniaki na twarzy i ramionach, tylko tyle ciała widziałem. Rozcięty łuk brwiowy, zaklejony plastrami, pękniętą wargę… Najbardziej w oczy rzucił mi się bandaż na lewej ręce w okolicach nadgarstka. To znaczy, że chciała sobie podciąć żyły.
     — O w końcu ktoś do niej przyszedł, już straciłam nadzieje – powiedziała dziewczyna, która leżała z Lolą na Sali. Odwróciłem głowę w jej stronę, uśmiechała się. – Niech się pan nie przejmuje, słyszałam jak lekarze mówili, że z tego wyjdzie – dodała kładąc mi dłoń na ramieniu by podnieść mnie na duchu. – A tak w ogóle to jestem Veronica, ale mów mi Roni – przedstawiła się i wyciągnęła dłoń w moją stronę. Uścisnąłem ją.
    — A ja Dave – przedstawiłem się z uśmiechem. – Obudziła się już czy nadal jest w śpiączce ? – zapytałem odwracając się na krześle w stronę brunetki.
     — Nie nadal jest w śpiączce. W nocy lekarze ją musieli …. – przerwała. Oboje wiedzieliśmy o co chodzi – miała zatrzymanie akcji serca, ale oni dali radę – dodała – Wszystko będzie dobrze – powiedziała i znów się uśmiechnęła.
        Dopiero teraz zauważyłem, że dookoła niej jest pełno różnych urządzeń, do których była podłączona jakimiś kabelkami. Tak irytująco pikały.
         Rozmawiałem jeszcze chwilę z Roni, ale w końcu przyszła pielęgniarka by dać jej zastrzyk czy coś i musiałem wyjść. Od razu skierowałem się do gabinetu lekarza. Chciałem się dowiedzieć co i jak.
     Błądziłem jakieś 10 minut w tych białych korytarzach. „Dlaczego szpitale muszą być takie kręte?”, ciągle w głowie miałem to pytanie. W końcu się poddałem i zapytałem jakiejś przechodzącej pielęgniarki o drogę.
      Po kilku minutach stałem już przed białymi drzwiami, na których był napis : „Dr. J. Nicelson”. Zapukałem i jak usłyszałem zezwolenie na wejście uchyliłem drzwi.
     — Dzień dobry ja w sprawie Lolitty Patterson – powiedziałem cicho jakbym się czegoś bał. Mężczyzna spojrzał do swojego zeszytu i wypuścił głośno powietrze z ust. Kiwnął ręką zapraszając mnie do środka. Usiadłem na krześle naprzeciwko niego. Patrzył na mnie jakoś dziwnie – Może mi pan powiedzieć co z nią ? Wyjdzie z tego ? – pytałem zdenerwowany.
    — Było ciężko, ale jej tan jest stabilny – odpowiedział krótko. Pochylił się do przodu tak, że okulary mu się lekko zsunęły. – Musze zadać to pytanie, bo po dokładnym przebadaniu pacjentki i licznych ranach na ciele pytanie samo się nasuwa. Czy ona jest bita ? – zapytał – Bo nie chce mi się wierzyć, ze tak „niefortunnie” upadła – dodał poważnym tonem.
    — Nie mam pojęcia, mogę tylko przypuszczać – odpowiedziałem krótko, a ten spojrzał na mnie pytająco – Jestem jej wujkiem i niedawno dowiedziałem się o jej istnieniu. Chciałem ją dzisiaj odwiedzić. Jak byłem pod domem sąsiadka mi powiedziała gdzie jej Lola – dodałem. Lekarz coś mruknął, ale nic nie powiedział. – Mieszka z ojcem od kilku lat, bo moja siostra, a jej matka nie żyje. – oznajmiłem.
     — Dobrze. Lolitta jest bardzo poobijana i na jej ciele jest wiele otwartych ran. Próbowała sobie podciąć żyły, ale jak to nic nie dało to prawdopodobnie przedawkowała silne środki nasenne i to ją dobiło. – mówił zaglądając do swojego notesiku- W nocy miała zatrzymanie akcji serca, ale wszystko się udało i jak już mówiłem jej stan jest stabilny – dodał.
      — A kiedy się obudzi ?
     — Jest teraz w śpiączce farmakologicznej. Przedłużyliśmy to, by tyle nie cierpiała. Przypuszczam, że jutro już się wybudzi – powiedział – Bądźmy dobrej myśli – dodał z wymuszonym uśmiechem. 
Copyright © 2016 HOPE , Blogger