— Lola ty płaczesz ? Co się stało ? Mam przyjechać ? Mów co się dzieje ! – krzyczał przejęty, a ja nie wiedziałam co mam powiedzieć. Z jednej strony cieszyłam się, że to jednak do niego się dodzwoniłam, a z drugiej nie chciałam, że mnie słyszał w takim stanie.
— Harry.... – przerwałam próbując uspokoić mój rozdygotany głos i przywrócić go do normalnego stanu. Przełknęłam ślinę, próbując popchnąć wielką gulę, która urosła w przełyku. Wzięłam głęboki wdech i przymknęłam powieki – Nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku – odpowiedziałam bez przekonania.
— Sama w to nie wierzysz – odpowiedział cicho.
— Wesołych świąt Harry – powiedziałam i nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się.
Nie czułam się dobrze. Leżałam na sofie i patrzyłam jak płomienie wesoło "tańczą" w kominku. Miałam już dość nowych problemów. Może byłoby mi łatwiej gdybym została z ojcem ? Zdecydowanie nie, byłoby o wiele gorzej. Choć może w końcu pobił by mnie śmiertelnie. Byłabym teraz z mamą. Chodziłybyśmy sobie we dwie w pięknych, białych, lnianych sukniach po zielonych łąkach porośniętych makami, wyśpiewując nasze emocję i uczucia. Było by idealnie.
Mój telefon ciągle informował mnie o nowych połączeniach i wiadomościach, których dostawałam dosyć dużo. Nie miałam ani ochoty, ani siły sprawdzić od kogo one są. Nie interesowało mnie to. Chciałam świętego spokoju.
Jednym sprawnym ruchem wyłączyłam telefon i wstałam. Narzuciłam na plecy szarą bluzę, założyłam na nogi trampki i wyszłam z domu zamykając go na klucz. Nie przejmowałam się Roni, przecież mogła iść spać do Teodora. Spacerowałam wzdłuż główne ulicy, mijając różnych, ciekawych ludzi. Większość z nich była szczęśliwa i pijana. Szli, śpiewali różne piosenki i popijali resztki wina z butelki. Pojawiały się też różne zakochane pary, które nie widziały nic po za oczami drugiej połówki. Uśmiechy i te pełne uczucia spojrzenia, niekiedy nieśmiałe.
Następną ciekawą grupką osób byli ludzie, którzy wyprowadzali psy. Wydaje mi się, że to był tylko pretekst by wyjść z domu, bo kto normalny chodzi ze zwierzęciem o tej porze po podwórku.
Nie patrzyłam na to gdzie idę, zaufałam moim instynktom. Latarnie oświetlały zaciemnione zaułki niektórych ulic, w których siedzieli młodzi ludzie i pili alkohol. Powinnam się chociaż trochę zlęknąć widząc niebezpiecznych, pijanych nastolatków, nic takiego się nie stało. Byłam obojętna na wszystko i na wszystkich. Nie miałam już siły na rozmyślanie i użalanie się nad sobą.
Z podpuchniętych powiek wypłynęły pojedyncze łzy, gdy zdałam sobie sprawę, że stoję przed wielką, czarną bramą cmentarza.Wzdrygnęłam się na samą myśl spacerowania po nim w nocy. Z lekkim przestrachem otworzyłam małą bramkę z boku i weszłam na teren pochówków. Biorąc głęboki wdech zrobiłam pierwszy krok, później następny i jeszcze jeden. Strach się ulatniał, zastępowała go odwaga, z którą kroczyłam przez chodnik cmentarny rozglądając się za miejscem spoczynku mojej rodzicielki. Próbowałam wyciągnąć z pamięci gdzie on się może znajdować, albo chociaż jak wygląda, ale jak na przekór nie mogłam.
W końcu znalazłam, to czego szukałam. Zwykły szary nagrobek, a pod nim tak ważna dla mnie osoba, najważniejsza. Złote wygrawerowane na nim literki, które układały się w imię i nazwisko mojej mamy. Pod spodem data urodzenia i data śmierci, ten przeklęty dzień. Klęknęłam na przeciwko i wpatrywałam się w małe, czarno-białe zdjęcie z podobizną rodzicielki. Nie płakałam, łzy się zatrzymały, wręcz zamarzły. Usiadłam na ziemi i zaczęłam przeszukiwać kieszenie. Wciągnęłam różową zapalniczkę i po kolei podpalałam zgaszone już znicze. Świeciły bladym, smutnym ogniem.
— Dlaczego mi to zrobiłaś mamo .. ? – zapytałam patrząc na zdjęcie. Czułam jej obecność, wszędzie.
~*~
Usiadłam na sofie. Zegarek wskazywał dziesiątą rano. Roni jak nie było tak nie było, moje przypuszczenia się spełniły, zapewne nocowała u mojego kuzyna. Niedawno wróciłam, wzięłam prysznic, po którym od razu poczułam się lepiej.
W ręce ściskałam zdjęcie, na którym był napisany numer mojego ojca ? Nie wiem czy mogę go tak nazwać. W prawdzie powiedział mi to, ale nie udowodnił, prawda ? Przecież równie dobrze mógł kłamać, jak moi rodzice. Wzięłam głęboki wdech i niepewnie wzięłam swój telefon w dłoń. Włączyłam go i sprawnie odrzuciłam wszelkie wiadomości jakie mi wyskoczyły na ekranie. Chciałam jak najszybciej wystukać odpowiedni numer na klawiaturze i skontaktować się z Pablo'em. W momencie, w którym chciałam wbić pierwszą cyfrę, urządzenie za wibrowało i wyświetliła mi się informacja : Harry Call !
Wahałam się, ale w ostateczności przeciągnęłam zieloną słuchawkę i czekałam.
— Lola ? – zapytał niepewnie. Zabrzmiało to tak ludzko, przypomniała mi sytuacja z mojego pokoju w dzień wyjazdu. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego czasu, choć nie było on najweselszy, to był najlepszym wspomnieniem, poznałam go wtedy na nowo.
— Tak – mój głos nieco zadrżał, choć starałam się go kontrolować, ale emocje i zdenerwowanie mi w tym przeszkadzały.
— Martwiłem się - szepnął, po czym wypuścił powietrze z ust z cichym świstem.
— Niepotrzebnie, musiałam sobie coś przemyśleć – odpowiedziałam starannie dobierając słowa.
— Co się stało ? – zapytał, a w tonie jego głosu można było wyłapać niepewność. Nie spodziewałabym się, że taki lowelas jak Harry może się kiedykolwiek wstydzić lub wahać.
— Nie chce o tym rozmawiać, to długa historia – powiedziałam. Usłyszałam jak wzdycha.
— Wiem, że nie powinienem o to pytać, po tym wszystkim co się zdarzyło między nami, ale ja .... – przerwał i wziął głęboki wdech – Po prostu przepraszam ... – czy on zbierał siły, żeby mi to powiedzieć ? Zdziwiłam się jego wyznaniem, nigdy nie pomyślałabym, że usłyszę od niego takie słowa – Zachowywałem się jak dupek, zrozumiem jeżeli mi nie wybaczysz – dodał. Nie umiałam. Nie chciałam. Zaśmiałam się cicho do telefonu i poczułam jak spływa mi łza po policzku. Nie wierzyłam w to, że kiedykolwiek się dogadamy.
— Pewnie, że wybaczę – odpowiedziałam i otarłam spływającą kropelkę. Odetchnął z ulgą, a ja znów się zaśmiałam – Co tam u ciebie ? – zapytałam zmieniając nieco temat. Położyłam się na sofie w wygodnej pozycji, nastawiając się na dłuższą rozmowę.
— A nic ciekawego. Właśnie stoję pod domem wyjątkowej dziewczyny i nie mogę się przemóc by zapukać – odpowiedział. Zrobiło mi się smutno. Potrząsnęłam głową próbując z niej wyrzucić dręczące mnie myśli.
— No to może nie będę ci przeszkadzać.... – zasugerowałam i w tej właśnie chwili usłyszałam dzwonek do drzwi – Ktoś przyszedł muszę iść otworzyć poczekaj chwilkę – powiedziałam i pędem ruszyłam w stronę wejścia. Po drodze kilka razy bym się wywróciła, ale w ostatniej chwili łapałam równowagę.
Złapałam za klamkę i z całej siły pociągnęłam za nią. Pierwsze co zobaczyłam to postać stojącą tyłem do mnie. Postura zdradzała, że jest to mężczyzna. Miał na sobie granatową koszulę, której rękawy były podciągnięte do łokci i czarne spodnie oraz zwykłe trampki. Przy uchu trzymał telefon, a obok niego stała nieduża, czarna walizka.
— Przepraszam, mogę w czymś pomóc ? – zapytałam. Na te słowa chłopak się odwrócił i zobaczyłam jego twarz. Zapomniałam o tym, że ciągle rozmawiamy przez telefon, stałam bez ruchu.
— Cześć, nazywam się Harry. Harry Styles – powiedział rozłączając się i wkładając urządzenie do kieszeni, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę. Uśmiechnęłam się i powtórzyłam jego gest.
— Lola – odpowiedziałam. Nie mogłam w to uwierzyć – To ja jestem tą wyjątkową dziewczyną ? – zapytałam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to wypłynęło z moich ust i zasłoniłam je ręką. Zrobiłam wielkie oczy, a moje policzki pokryły się szkarłatną czerwienią.
— W rzeczy samej – odpowiedział uśmiechając się tak szeroko, że byłam w stanie zobaczyć wszystkie jego zęby. Spuściłam głowę zawstydzona. Zapadła niezręczna cisza – Może wejdziemy ? – zapytał po chwili.
— No nie wiem, mama mi zabrania wpuszczać nieznajomych – droczyłam się z nim.
— Przecież wiesz jak się nazywam – opowiedział robiąc minę zbitego szczeniaczka.
— To zmienia postać rzeczy, zapraszam – oznajmiłam otwierając szerzej drzwi. Dzięki niemu znów się uśmiechałam, a myślałam, że po tym co się wydarzyło to będzie niemożliwe.
Szliśmy korytarzem, mijając schody, prosto do salonu. Jego walizka została w przedpokoju. Z zaciekawieniem oglądał każdy kąt mojego domu. Był dość stary, ale w dobrym stanie. Miał dla mnie dużą wartość sentymentalną.
— Chcesz się czegoś napić ? – zapytałam kulturalnie. Zmierzając w stronę kuchni. Poczułam jak burczy mi w brzuchu, szybko położyłam na nim dłoń, jakby to miało coś pomóc.
— Może masz ochotę na grzanki z konfiturą mojej babci ? – zapytałam uśmiechając się delikatnie.
Czułam się przy nim jakoś inaczej. Wcześniej mnie przerażał, ale potrafiłam mu odpyskować, a teraz trudno mi było mu spojrzeć w oczu. Było w nim coś magnetyzującego, ale i odpychającego. Harry był tajemnicą, którą chciałam odkryć. Korciło mnie by wejść w głąb jego duszy i zrozumieć jego punkt widzenia.
— Tak poproszę – odpowiedział i uśmiechnął się tak jak lubiłam najbardziej, jak mały chłopiec. Uroku dodawały mu jeszcze rumieńce, które zapewne powstały na wskutek wysokiej temperatury, do której nie był przyzwyczajony.
Odgarnął do tyłu kilka plątających się po twarzy loczków, które zaburzały mu widzenie. Właśnie wtedy ukazały się jego oczy, które w świetle promieni, które wpadały przez okno kuchenne, błyszczały soczystą zielenią. Uśmiechnęłam się na ten rozkoszny widok.
Zauważyłam, że sylwetka Harry'ego oddala się, po czym spoczywa na zwykłym krześle, z którego powoli schodziła biała farba. Wtedy wpadł mi do głowy dość szalony pomysł, ale tak szybko jak przyszedł tak szybko o nim zapomniałam.
Sięgnęłam do szafki nad zlewem i wyciągnęłam z niej dwa średnie talerze. Były w kolorze białym, a na obrzeżach były namalowane uwielbiane przez moją mamę czerwone maki, których łodygi plątały się i wiły wokół siebie. Uśmiech sam cisnął mi się na usta wspominając z jakim entuzjazmem opowiadała o tych kwiatach. Kochała przyrodę, rozumiały się. Nie raz śmiałam się z niej, jak słyszałam, że rozmawia z roślinami podlewając je. Często nadawała im śmieszne imiona i mówiła o nich "Moje dzieci". Nasz dom wyróżniał się. Od kąt pamiętam obrośnięty był wszelkimi rodzajami flory.
Wyjrzałam przez okno by sprawdzić czy za budynkiem nadal rośnie jej "mały warzywniak"- tak to nazywała. Rosły tam wszelkiego rodzaju warzywa, własnej uprawy. Nikt nie mógł go dotykać, prócz niej.
— Lola ? – usłyszałam szept za plecami. Potrząsnęłam głową, powracając na ziemię. Wspomnienia odleciały jak mała chmurka gradowa.
— Słucham ? – zapytałam odwracając się. W tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że on stoi bardzo blisko, że jest na wciągnięcie ręki, a może nawet bliżej. Próbowałam się uśmiechnąć, ale zapewne wyszedł mi jakiś grymas. Nerwowo przegryzałam wargę, patrząc na rozciągające się po całej powierzchni kuchni, płytki w kolorze wanilii.
— Wydawało mi się, że jesteś gdzieś indziej – powiedział spokojnie. Nie potrafiłam na niego spojrzeć, coś tam w środku mnie blokowało.
— Przepraszam, zamyśliłam się – jąkałam się tworząc pełną wypowiedź. Trudno jest się skupić jak ktoś pachnący tak niesamowicie stoi tak blisko.
— Nie przepraszaj -–powiedział. Dwa jego palce złapały moją brodę i podciągając ją do góry, zmusiły mnie do patrzenia na jego twarz. Niespodziewanie zacisnęłam powieki – Spójrz na mnie Lola – poprosił i pogłaskał mnie po policzku. Zdziwiona jego zachowaniem powoli otworzyłam oczy zatapiając się w trawiastej zieleni, znów promienie dodawały im blasku – Widzisz to nic nie boli – dodał i uśmiechnął się uroczo ukazując dwa dołeczki. Miałam ochotę włożyć w nie palce, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili.
— To może ja zacznę robić to śniadanie – zmieniłam temat odrywając się od niego. Za plecami usłyszałam ciche westchnięcie, a później rytmiczne kroki. Wracał na swoje poprzednie miejsce.
Kręciłam się do pomieszczeniu, w którym panowała nieskazitelna cisza. Przeszkadzało mi to, ale nie umiałam zacząć rozmowy. W końcu gdy włożyłam kromki chleba do tostera, skorzystałam z wolnej chwili i pobiegłam do spiżarni po konfitury. Wzięłam truskawkową i wiśniową, w duchu modląc się by mu posmakowały. Wróciłam do kuchni i odłożyłam obydwa słoiki na stolik, przy którym siedział loczek i coś wystukiwał na swoim czarnym telefonie komórkowym. Uśmiechał się, po czym entuzjastycznie odpisywał nadawcy. Może pisze z jakąś dziewczyną z Holmes Chapel lub Londynu. Wtedy nasunęło mi się kluczowe pytanie, które powinnam zadać na samym początku.
Obie grzanki wyskoczyły, nieco wystraszona wyjęłam je i położyłam na talerzu. Wzięłam oba naczynia w dłonie i ruszyłam do stołu.
Konsumowaliśmy w ciszy. Żadne z nas nie zaczęło rozmowy. Przyglądałam mu się bardzo dokładnie. Posmakowała mu konfitura wiśniowa, bo ciągle nakładał ją sobie na kolejne grzanki. Osobiście wolałam truskawkową.
— Ekhm ... – odchrząknęłam próbując zwrócić jego uwagę. Ciągle wpatrywał się w ekran telefonu jakby na coś czekał. Udało mi się, mam jego chwilowe zainteresowanie – Dlaczego właściwie przyjechałeś ? – wydusiłam to w końcu. Takie proste pytanie, a tak trudno było je wypchnąć na zewnątrz. Zmieszał się, ale tylko na chwile. Teraz myśli - stwierdziłam, obserwując bacznie każdy szczegół jego twarzy. Westchnął, to chyba zły znak, nie ?
— Po prostu chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku – odpowiedział. I co teraz ? Nie mam do czego się przyczepić, uważał na słowa. Dzwonek telefonu, jego telefonu. Wstał – Muszę odebrać – szepnął i nawet na mnie nie patrząc wyszedł. O co tu chodzi ?
Przyjechał do mnie z walizką, czyli chce zostać na dłużej ?
Najpierw jest miły, co jest podejrzane.
Niebezpiecznie się do mnie zbliża.
A teraz mnie lekceważy.
Mam wrażenie, że coś tu nie gra.
Zostawiając dręczące mnie myśli, gdzieś z tyłu, wstaje z krzesła i zbieram już puste talerze. Pomimo nerwów, które się we mnie kumulują, odkładam je delikatnie do zlewozmywaka, by ich nie uszkodzić. Włączam wodę i zaczynam je obmywać gąbką nasączoną płynem do naczyń o zapachu cytryny, tak przynajmniej jest napisane na opakowaniu.
~*~
Minęło dokładnie pół godziny od kąt Harry wyszedł z kuchni tłumacząc się rozmową, wydaje mi się, że dla niego dość ważną. Nic nie mówiłam, nic nie myślałam, a przynajmniej starałam się. Ten człowiek z każdą chwilą wyzwalał u mnie coraz to nowe emocję i pragnienia. Nie tylko jego postać była dla mnie zagadką, ale również moje zachowanie w jego towarzystwie. Dlaczego jak go widzę cały otaczający mnie wszechświat staje się weselszy ? Dlaczego pomimo tych wszystkich krzywd potrafię mu wybaczyć i żyć z nim w zgodzie na nowo ? Czy on działa tak na każdą kobietę ?
Siedziałam na blacie obok umytych na błysk naczyń i popijałam schłodzoną lemoniadę. Kwaskowaty posmak wędrował po mojej jamie ustnej i podrażniał moje kubki smakowe, co mi nie przeszkadzało. Lubiłam ten smak.
Powinnam się wziąć za porządki przedświąteczne. Babcia mi nie podaruje, po za tym pasowałoby ją nieco odciążyć, w końcu przez pięć lat zajmowała się tym domem, który należał do mnie. Mama przepisała go w spadku mnie, swojej jedynej córce. Kochała go tak samo mocno jak ja. Nie wyobrażałam sobie, żebym miała się z niego kiedykolwiek wyprowadzić.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Zeskoczyłam z blatu i mozolnie ruszyłam w ich stronę. Osoba, która przybyła musiała się bardzo niecierpliwić, gdyż ciągle było słychać coraz to głośniejsze stukanie.
— No już idę ! – krzyknęłam i przyspieszyłam tempo.
Pociągnęłam za klamkę i automatycznie zostałam popchnięta. Poleciałam na ścianę i uderzyłam głową o niedaleko stojącą szafkę. Przeszywający ból rozniósł się po mojej czaszce, a powieki odruchowo się zacisnęły. Wylądowałam tyłkiem na ziemnej podłodze. Dłonie od razu powędrowały do źródła boleści i zacisnęły się na niej, próbując im w ten sposób zapobiec.
— Ej Lola nic ci nie jest ? Słyszysz mnie ? Powiedz coś ?! – krzyczał ktoś do mnie, ale nie byłam w stanie rozpoznać barwy głosu. Zamrugałam dwukrotnie i spojrzałam przed siebie z nadzieją, że znajdę tam loczka. Nadzieja matką głupich, jak to mówią.
— Przepraszam, ale ja się zdenerwowałam, bo ten tu mi prawi kazania – powiedziała zdenerwowana Roni wskazując na Harry'ego, który stał nieopodal i próbował uspokoić nerwy – Pomóc ci wstać ? – zapytała przemiło, widząc moje zmagania. Kiwnęłam głową. Zielonooki nawet nie podszedł, nie ruszył się z miejsca.
Z pomocą przyjaciółki dotarłam na sofę i położyłam się na miękkiej poduszce. Westchnęłam i próbowałam jakoś zapomnieć o całej sprawie.
— Więc o co znów chodzi ? – zapytałam nie patrząc na nich. Wpatrywałam się w sufit, to mi pomagało się zrelaksować.
— Od jakiś kilku godzin Zayn martwi się Veronice, a ona się tym nie przejmuje – przedstawił problem Harold. Westchnęłam.
— Ale przecież nic się nie dzieje – odpowiedziała mu brunetka. I wtedy się zaczęło…
Sprzeczali się już jakieś dziesięć minut. Każda ze stron próbowała przedstawić swoje poglądy, oczywiście wykrzykując je dość głośno. Obolała czaszka zaczęła mi pulsować.
— Cisza – powiedziałam stanowczo – Przyjechałeś tu po to by się z nią sprzeczać ? – zapytałam.
— Nie. Przyjechałem, by sprawdzić czy wszystko z wami w porządku.... Zayn mnie o to prosił – odpowiedział. I tu cie mam.
— Czyli gdyby Malik o nic cię nie poprosił, nie byłoby cie tu teraz ? – zadałam proste pytanie. Brak odpowiedzi. Zabolało.
Czyli jednak znów się pomyliłam. Jaka ja jestem łatwowierna, to jasne, że ludzie się tak szybko nie zmieniają. Głupia. Wstrzymałam łzy cisnące mi się do oczu i lekceważąc rozsadzający moją głowę ból wstałam. Stanęłam na przeciwko bruneta. Spojrzałam mu prosto w oczy.
— Skoro widzisz, że wszystko jest dobrze, możesz wracać tam skąd przybyłeś Harry – zaakcentowałam każde słowo. Miałam dość bycia zabawką, którą się lubi zależnie od humoru.
Powoli ruszyłam w stronę schodów prowadzących na piętro. W domu panowała cisza, żadne z nas się nie odezwało. Szok ? Możliwe.
Dotarłam do swojej sypialni. Przekręciłam klucz w drzwiach i położyłam się na łóżku. Chce zasnąć, teraz, zaraz, już... prosiłam w duchu Morfeusza. Za dużo przygód jak na początek dnia. Hiszpania powinna mi pomóc odnaleźć siebie, a nie wszystko jeszcze bardziej komplikować.